Słownik e-commerce na start

14/03/2016

Kiedyś pokonanie drogi od czeladnika do mistrza zajmowało lata. Dziś, aby sprostać konkurencji, trzeba szybko poznać podstawowe mechanizmy danej branży. W przeskoczeniu tej bariery pomóc może usystematyzowana, przekazana w przystępny sposób wiedza – podkreśla dr Piotr Fliciński, językoznawca z Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu, który na zlecenie firmy SOTE stworzył pierwszy w Polsce słownik e-commerce.

B2B, B2C, kod śledzenia. 400 haseł, sto stron w druku, wersja elektroniczna. Skąd pomysł stworzenia słownika e-commerce?

- Zacznijmy od tego, że w Polsce takiego wydawnictwa wcześniej nie było. Owszem, na niektórych stronach firm związanych z e-commerce istnieją krótkie słowniczki, zawierające po pięć-dziesięć haseł. Można jednak założyć, że ich twórcy nie tyle chcieli przekazać wiedzę, co raczej stworzyć narzędzie pomagające w pozycjonowaniu serwisu.

Z drugiej strony mamy książki ekonomiczne, które omawiają mechanizmy działania e-commerce. Pojawiają się w nich hasła, definicje, które jednak nie zostały przełożone na prosty, przystępny dla przeciętnego człowieka język. Adresatami tego rodzaju wydawnictw są przecież wykształceni ekonomiści.

Pomysł, by stworzyć słownik e-commerce w takiej formie, narodził się po mojej rozmowie ze współwłaścicielem firmy SOTE. Specjalizuje się ona w zakładaniu i obsłudze sklepów internetowych, a Marek Jakubowicz chciał mieć wydawnictwo, które pomogłoby jego klientom w prowadzeniu takiego sklepu. Dla mnie, ze względu na moją profesję, projekt był niezwykle pociągający. Jestem leksykografem, więc zarówno zagadnienia teoretyczne, jak i praktyka związana z tworzeniem słowników to podstawa mojej pracy naukowej.

Tak więc przystąpiliśmy do realizacji tego pomysłu. Na początku trzeba było rozpoznać to, co nieznane…

Wyłuskanie najważniejszych haseł z języka, którym operuje branża, skompletowanie ich, sklasyfikowanie to chyba praca, do której potrzeba benedyktyńskiej cierpliwości?

- Rzeczywiście, zadanie okazało się bardzo trudne. Ze stosunkowo dużego zasobu należało odsiać to, co efemeryczne, hybrydalne, błędne. Materiału poszukiwałem w bardzo wielu źródłach. Nie były to źródła książkowe, leksykograficzne, internetowe słowniki, bo takie, jak już wspomniałem, po prostu nie istnieją. Śledziłem więc różnego rodzaju fora, analizowałem wpisy pod odpowiednimi wątkami na stronach sklepów internetowych. Sporo materiału otrzymałem też od zespołu SOTE. Pracownicy przekazali mi zbiór wyrazów, które najczęściej pojawiają się na forum ich firmowej strony. Ale skompletowanie terminów to zaledwie pierwszy krok. Ja sam znaczenia wielu z nich po prostu nie znałem, brakowało mi kompetencji. Musiałem zatem poznać mechanizmy związane z zakładaniem i obsługą e-sklepu. Przyswoić wiedzę na przykład z dziedziny informatyki. Dla mnie nie było to może zbyt trudne – z wykształcenia jestem nie tylko językoznawcą, ale też elektronikiem i automatykiem – na pewno jednak bardzo żmudne.

Tworząc słownik, przez cały czas miałem w głowie myśl, że musi on być napisany prostym językiem. Dla naukowca to zadanie niełatwe. Jestem przyzwyczajony do konstruowania słowników filologicznych, a ten miała cechować praktyczność. Wiedziałem, że definicje powinny być precyzyjne, z drugiej jednak strony nie mogą być zdawkowe ani potoczne. Po licznych dyskusjach z Markiem Jakubowiczem został wypracowany tekst z punktu widzenia odbiorcy słownika na pewno bardzo przydatny.

Słownik, który powinien liczyć 400-500 stron, został zmniejszony do stu, co jest niezwykle praktyczne. Zamieszczono w nim indeks. Słownik ukazał się też w wersji elektronicznej, a to na pewno ułatwia korzystanie z niego. Poszczególne definicje nie wywołają sprzeciwu fachowców - informatyków czy ekonomistów. Z kolei osoby, które specjalistami nie są, zaglądając do słownika, w łatwy sposób mogą zdobyć wiedzę ułatwiającą prowadzenie sklepu i przekazać ją dalej. Myślę, że udało nam się osiągnąć założony cel.

Chciałbym zatem zapytać o sam język e-commerce. Jak reaguje na bardzo dynamiczny przecież rozwój branży?

- Zależność jest tutaj prosta. Jeśli rzeczywistość poza językiem zaczyna się dynamicznie rozwijać, sam język bardzo szybko się do tego trendu dostosowuje. Tworzy nowe wyrazy, zapożycza elementy leksykalne z języków obcych albo innych środowiskowych odmian polszczyzny. Im dynamiczniejszy rozwój danej dziedziny, tym bardziej precyzyjnych elementów nazewniczych musi poszukiwać. Im głębiej w niego wchodzimy, tym staje się on bardziej hermetyczny, odległy od języka ogólnego.

Sama dynamika zmian, którym podlega język e-commerce nie jest stała. Na początku trzeba nazwać nowe elementy: zjawiska, technologie, procesy. Tutaj wyrazy są zapożyczane, przede wszystkim wprost z języka angielskiego, albo z przesiąkniętych nim profesjonalnych odmian polszczyzny, które wiążą się z handlem i ekonomią. Użytkownik sięga po takie narzędzia, które są najłatwiejsze w komunikacji. Jeśli przedsiębiorca rozmawia z innym przedsiębiorcą, to woli użyć na przykład terminu B2B, niż mówić o relacji przedsiębiorca-przedsiębiorca. Tak jest po prostu szybciej, tym bardziej, że obaj znają ten termin z podręczników ekonomii. Jeśli zaś idzie o słownictwo typowo informatyczne, mamy do czynienia przede wszystkim z adaptacjami angielskich wyrazów, które zyskują polską odmianę (na przykład końcówka -ing, -ingu, -ingiem w wyrazie billing), albo zostają dosłownie przetłumaczone. Dobrym przykładem są tutaj cookies, funkcjonujące jako ciasteczka. Co ciekawe, termin specjalistyczny zaczyna w tym wypadku wchodzić w zakres języka potocznego…

Swoją drogą, wiele osób narzeka na liczbę angielskich zapożyczeń w polszczyźnie. A przecież to zupełnie naturalny proces obecny w języku od zawsze. Dzięki niemu mamy choćby burmistrza. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że ktoś dziś protestuje, bo to wyraz niemiecki…

Czy dojdzie kiedyś do tego, że obecna dziś w języku terminologia e-commerce zostanie całkowicie spolszczona? A może język angielski zawsze będzie miał przewagę nad polskim?

- Moim zdaniem wyrazy angielskie zawsze będą w e-commerce mocno reprezentowane, ponieważ to język powszechnie używany w dziedzinach, które wiążą się z rozwojem technologii. Wiele z nich na pewno będzie fleksyjnie dostosowywanych do polszczyzny, na pewno też wzrośnie liczba wszelkiego rodzaju skrótowców. To ogólna tendencja związana z dążeniem do ekonomii środków słownych i upotoczniania języka. Wystarczy wspomnieć powszechnie stosowany w krajach anglojęzycznych zwrot 4U, czyli krótszą formę for youdla ciebie. Jeszcze lepszym przykładem jest język francuski, w którym wymowa wielu wyrazów znacząco różni się od ich zapisu.

Wcześniej zajmował się pan językiem hip-hopu. Czy można w jakikolwiek sposób porównać go z językiem e-commerce?

- Z punktu widzenia językoznawcy są one dokładnie takie same. Obydwa opisują pewną odrębną rzeczywistość. Tyle, że język e-commerce nazwać można profesjonalnym, z kolei język hip-hopu to język subkultury. Różnica tkwi nie w mechanizmie, lecz w rzeczywistości wymagającej opisania. A ta w przypadku e-commerce jest bardziej hermetyczna, ponieważ wiąże się z technologią, podczas gdy język subkultury hiphopowej odnosi się przede wszystkim do muzyki, tańca, sposobów zachowania, ubrań bądź pozdrowień. Żeby zrozumieć, co to jest skrypt, trzeba posiąść pewną specjalistyczną wiedzę. Co znaczy elo, dzielnia czy kwadrat bez trudu można wywnioskować z kontekstu. Dlatego zapewne przeciętny użytkownik polszczyzny powie, że język e-commerce jest po prostu trudniejszy.

Wróćmy jednak do słownika e-commerce i jego praktycznego wymiaru. Czy to aby nie znak czasu, że dla osoby rozpoczynającej działalność gospodarczą, często nawet najbardziej podstawowe terminy są niczym czarna magia…

- To kwestia coraz większej specjalizacji w poszczególnych dziedzinach życia. Z drugiej strony znacznie skrócił się czas od momentu, kiedy człowiek chcący rozpocząć na przykład handel w Internecie nie wie nic, do chwili, gdy z taką działalnością może już ruszać. Kiedyś pokonanie drogi od czeladnika do mistrza zajmowało lata, teraz trzeba szybko wskoczyć na taki poziom, na którym rozumie się najważniejsze mechanizmy danej branży. To kwestia ogromnej konkurencji. Jeśli w możliwie krótkim czasie nie będę lepszy od innych, albo przynajmniej taki sam, jak oni, moje przedsięwzięcie nie przyniesie spodziewanych zysków. W przeskoczeniu tej bariery może pomóc przekazana w prosty sposób, usystematyzowana wiedza…

Jakie będą dalsze losy słownika? Będzie uzupełniany, rozszerzany?

- Praca nad słownikiem e-commerce pochłonęła mnie na tyle, że mam wielką ochotę ją kontynuować. Chciałbym stworzyć słownik, który obejmowałby swoim zakresem większy obszar zarówno ekonomii, jak też informatyki. Znalazłyby się w nim definicje o wymiarze raczej encyklopedycznym niż praktycznym. Ale taki projekt bez pomocy inteligentnych praktyków nie powiedzie się. To praca dla zespołu.

Gdzie można zapoznać się ze słownikiem?

- Jak wspomniałem jest on dostępny w Internecie, na stronie firmy SOTE. Ukazał się też w formie papierowej. Trafił do około 20 najważniejszych bibliotek w kraju, zarówno uniwersyteckich, jak i miejskich. Tak więc dostępność słownika jest praktycznie nieograniczona.

Rozmawiał Łukasz Stanisławski


Zamów za darmo słownik e-commerce w wersji drukowanej ze strony www.sote.pl/slownik.html